Hue - znacznie ciszej, niz w Hanoi, chociaz nadal pelno skuterow i rowerow. Udalo nam sie zobaczyc Zakazane Miasto, a wlasciwie glownie jego ruiny podczas renowacjo-rekonstrukcji. Ciekawa sprawa - tu wlasciwie sie chyba nie prowadzi prac archeologicznych, tylko na gruzach historycznych budowli buduje sie owe budowle od nowa. Wejscie - 55 000 dongow. Wrazenia dla mnie o tyle niezapomniane, ze chodzac po mniej wytyczonych sciezkach;) natknalem sie na pocisk na wpol zakopany w ziemii. Nigdy nie wystrzelony (splonka nienaruszona) lezy tam sobie pewnie od jakiejs grubszej historycznej awantury (1969 r.?). Poza tym - kilka metrow za pociskiem uciekl mi spod nog pelzajacy gad - pewnie lokalny zaskroniec, ale poczulem dreszczyk, hie, hie.
Wieczorkiem wypozyczylismy rowery i pojechalismy pare kilometrow za miasto do pagody, gdzie krecili sie mnisi i - oczywiscie - turysci, ale w liczbie nie zaklocajacej odbioru. Po drodze moj rower oczywiscie sie zepsul, co kosztowalo mnie dodatkowego dolarka za udzielona szybko i fachowo, przez lokalnego motorowerzyste, pomoc.
Dzien pelen wrazen - jutro rano ruszamy autobusem do Hoi An (4$ od osoby).