No to niezle. Udalo nam sie dotrzec do Fezu. Rano przeprawa przez rzeke byla nadal zalana, ale dzielna Dacia dala rade bez specjalnego zajakniecia i dalej poszlo bez bolu, chociaz zdecydowanie wolniej. Im dalej na polnoc, tym ruch na drogach bardziej intensywny i coraz bardziej przypomina nasz - wyprzedzanie bez sensu, na trzeciego itp. Skala jednak inna - po Maroku jezdzi sie naprawde dobrze, przy czym wyjatkiem sa zatloczone i chaotyczne miasta. Tu trzeba miec sie na bacznosci, ale na razie wydaje mi sie, ze jest to do ogarniecia (po Wietnamie nie przezylem tu wielkiego szoku).
Przejechalismy dzis przez Ar-Raszidije, gdzie tylko zatankowalismy. Chyba nic specjalnego w zwiazku z tym nie stracilismy. Potem obiad w Azrou, poprzedzony przejazdem przez las cedrowy ze skaczacymi po drzewach malpami. Okolica od Ar-Raszidii "w gore" wyglada coraz bardziej europejsko - skosne dachy kryte dachowka, strzyzone zywoploty, rowne chodniki itd itp. Na poludniu podobalo mi sie znacznie bardziej i chyba wszyscy tutaj sie co do tego zgadzamy...
No i Fez... O Fezie nic na razie nie moge napisac - za pozno przyjechalismy. Udalo nam sie szybko znalezc wybrany wczesniej Hotel Rex (200 MAD za 4-os pokoj + 40 MAD za 4 cieple prysznice, za ktore doplacamy pierwszy raz podczas tej podrozy). Mamy nadzieje zobaczyc troche jutro, ale obawiam sie, ze za malo na to czasu. To milionowe miasto o ogromnej historii... Mozna sobie wyobrazic szok po nocach spedzonych na pustyni, a potem gdzies "na wsi".
Caly czas jestem pod wrazeniem ludzi tutaj. Jesli nie trafisz na faux guide, czyli patalacha, ktory chce na tobie zarobic, to wlasciwie mozesz byc pewien zyczliwosci i checi pomocy. Lubie to Maroko :D.