Wczoraj wieczorem bylo swietnie - tlum na ulicy jak cholera. Nie sa to wcale turysci (jak rok temu w Bangkoku) ale mieszkancy Marakeszu, ktorzy tlumnie ciagna na plac Jemma El Fna. Na miejscu ciemno, z miejscami oswietlonymi przez lampki i lampy bazarow, straganow, ulicznych sztukmistrzow z wezami, grajkow i osob urzadzajacych rozne proste, ale cieszace sie powodzeniem konkursy (lowienie butelek z napojami na wedke, stracanie kregla pilka itp.). Kupilismy daktyle i orzeszki, zjedlismy kilka podstawowych dan w jednej z zaimprowizowanych knajpek, z ktorych slychac okrzyki: "Poland, Poland, Dziendobry, come to Abdul Maklowicz, not Robert Maklowicz! I am Abdul Maklowicz. We are the best. Number..." i tu pada numer stoiska. Jestesmy rozpoznawani jako Polacy po kilku slowach - maja chlopaki dryg do interesu ;), a jednoczesnie sa umiarkowanie upierdliwi. Cena kolacji na 4 os. - 250 MAD. Po powrocie do hotelu dostalismy dzbanek mietowej herbaty za 20 MAD, wypilismy, pogadalismy, rozliczylismy kase i poszlismy spac.
Dzisiaj rano szybkie pakowanie, wymiana pieniedzy w banku, blyskawiczne sniadanie (100 MAD za kawe i nalesniki dla 4 osob) i - glowny punkt porannego programu - odbior samochodu. Oczywiscie nie ma 7 miesiecy, tylko 2 lata (i tak dobry wynik, prawda?) - 7 miesiecy temu to mial moze przeglad techniczny. Troche poobijany i w ogole... Dacia Logan z lokalnej wypozyczalni - chyba wiecej komentowac nie trzeba:D. Jezdzi moim zdaniem jak zloto. W miare szybko udalo mi sie dostosowac do warunkow i wyjechalismy z Marakeszu do Essaouiry. Upal jak cholera, na zewnatrz nie bardzo dalo sie wytrzymac, a my bez klimatyzacji... Poszlo jednak spoko - otwarte okna na razie wystarczaja. Po drodze wypelzlo pare brakow naszego automobilu - ciezko otworzyc bagaznik, jedne drzwi odmawiaja wspolpracy, uszczelka wypada... Mam tylko nadzieje, ze nie beda nam probowali wcisnac za to winy.
W Essaouirze znalezlismy sie szybko - to tylko 180 km, a droga OK, mimo kilku remontow. Kierowcy zrownowazeni i z reguly przestrzegaja przepisow. Skorzystalismy na miejscu z pomocy nagabywacza hotelowego - mamy bardzo przyzwoity nocleg dla czworga w ladnym hoteliku bez nazwy (nielegal?). Typek dostal od nas za posrednictwo 10 dirhamow. Za noc zaplacilismy 250 MAD, czyli jak na to drogie miasto chyba dosc OK.
Zwiedzilismy port. Smierdzialo (jak to w czynnym porcie), ale bylo warto. Zjedlismy tuz obok obiad z owocow morza, potem polazilismy po medinie, kupilismy kilka drobiazgow i marokanskie slodycze na wieczor (28 MAD za 10 sztuk roznych pysznosci). Po powrocie do hotelu znowu herbata z mieta, konsumpcja cukiernicza, rozliczenia, a teraz my z Jola internetujemy, a Monika i Marta pisza kartki (15 szt + znaczki - 150 MAD!).
Biore sie za fotki. Podobno slabo to idzie ;(.